Jako że koleżanka nie ma zamiaru najwyraźniej nic więcej napisać, więc wyjaśnię...
Z koleżanką gadałam ostatnio jakiś miesiąc temu, o wszystkim dowiedziałam się dzisiaj.
No więc przez kilka ostatnich dni świnka nie piła. U weta nie była, dopajana też nie "bo nie dało się jej złapać". No i wczoraj odeszła...
Brak mi cenzuralnych słów, żeby opisać, co teraz czuję. I żałuję, że nie spotkałam koleżanki kilka dni wcześniej... Mieszka przecież w domu obok, mogłam zapytać, co tam u Nili... Jestem pewna, że gdybym dowiedziała się wcześniej, świnka by żyła.
Ale dla czego nie wzięto jej do weta? Nie wiem. I nie rozumiem, jak problem był w wyjęciu świnki z klatki...
Tak więc nie będę ukrywała - wina nie spoczywa tylko i wyłącznie na mnie.
Jestem wściekła...
Nila, przepraszam...