Re: Problemy z zębami i zgryzem
: 18 wrz 2013, 21:11
Witajcie! Tak sobie czytam Wasze wpisy i momentalnie wracam myślami do chwil, kiedy sama walczyłam o życie mojego prosiaka. Długa to była walka, pełna licznych zwrotów akcji, niespodzianek, łez radości i smutku. Pożegnałam swojego małego przyjaciela 6 września. Mimo, że wiem, że zrobiłam wszystko, co było możliwe, pozostaje wciąż we mnie poczucie ogromnego smutku. Teraz wiem, że początek problemów z zębami stanowił moment zwrotny, po którym nic już nie było takie, jak przedtem...postaram się opisać historię Otika jak najdokładniej, mając nadzieję, że może posłuży ona jako przestroga albo da komuś siłę, wiarę i nadzieję w walce o swojego przyjaciela....
Wszystko zaczęło się nagle w marcu 2012 r. Po 4 latach beztroskiego, pozbawionego chorób i innych problemów życia Otik pewnego wieczoru zaczął się dziwnie zachowywać...Pewnie znacie charakterystyczne ruchy pyszczka, wskazujące na problemy z przeżuwaniem i połykaniem pokarmu. Wychwyciłam ten moment i 3 dni później byliśmy już umówieni na wizytę u weta. Moje podejrzenia okazały się słuszne i lek. wet. bez żadnych wątpliwości zdiagnozowała przerost trzonowców. Szybka decyzja - zabieg w znieczuleniu ogólnym. Zostawiłam małego rano i udałam się do pracy. Po kilku godzinach telefon, że wszystko poszło dobrze i że Otik wybudza się z narkozy. Odetchnęłam z ulgą, mimo, że poinformowano mnie, że problem będzie niestety wracał i konieczne będzie pojawianie się raz na 3 miesiące na wizycie kontrolnej. To nie miało wtedy większego znaczenia. Cieszyłam się, że udało się pomóc. Po powrocie do domu jednak nie było dobrze. Otik coś tam skubał, chwytał do pyszczka, próbował, ale ostatecznie nie jadł. Nie potrafił. Wychodziłam z siebie próbując coś wymyślić. Próbowałam dokarmiać, ale nie miałam karmy ratunkowej. Ratowałam się więc gerberkami marchewkowymi, rozmoczonym granulatem, który za chiny nie chciał przejść przez strzykawkę...A prosiak chudł w oczach. Pojawiły się biegunki, które na chwilę udawało mi się powstrzymywać. Ale niestety wracały. Kolejna wizyta u pani wet, która przeprowadziła zabieg i informacja, że ona nic w pyszczku nie widzi. Nie było żadnych ran, skaleczeń. Wet. rozłożyła ręce, a ja wpadłam w panikę. Nie wiem, ile dni to trwało, ale chwilami byłam pewna, że Otik nie dożyje poranka...Nie chciałam się jednak poddawać i znalazłam lekarza wet - dr. Kubę Kliszcza, który specjalizuje się w stomatologii gryzoni i królików. Szybka decyzja - urlop w pracy i wycieczka do Warszawy. Otik ważył wtedy zaledwie 600 gram! Przerażona weszłam do gabinetu, gdzie przyjął mnie przesympatyczny, oddany swojej pracy człowiek, który jednym spojrzeniem odnalazł przyczynę takiego stanu rzeczy. Okazało się, że Otik ma wyjątkowo paskudną i rzadką wadę zgryzu w postaci tzw. "zęba olbrzymiego", posiadającego rozmiary kilku zębów normalnej wielkości, który z lewej strony dosłownie wrastał w gardło. Nie został zauważony podczas korekcji przeprowadzonej w Poznaniu. Dr Kuba kilkoma sprawnymi ruchami przyciął ząb (bez usypiania zwierzaka) o powiedział, że powinno być ok. Bałam się powrotu do domu. I co się okazało? Otik po włożeniu go do klatki dosłownie rzucił się na jedzenie!!!! Sianko, płatki owsiane (podawałam mu je zamiast karmy po pojawieniu się problemów z zębami), warzywa...I tak już zostało. Wcinał, aż miło. Uprzedzono mnie, że problem niestety już pozostanie...nie było jednak wiadomo, z jaką częstotliwością konieczne będą kolejne korekcje...Prosiak błyskawicznie przybierał na wadze. Po jakichś 3 tygodniach zaczęłam zauważać pierwsze objawy przerostu...Ok, pomyślałam, trzeba to powtórzyć. Perspektywa kolejnej podróży do Warszawy jakoś specjalnie nie zachęcała, więc postanowiłam się rozejrzeć za innym weterynarzem w Poznaniu. Wybrałam starannie, ale niestety, nie najlepiej. Wet. uparcie dążył do maksymalnego skracania dolnych siekaczy (tak naprawdę nie pytając mnie o zdanie), co nie było potrzebne. Otik nie mógł cieszyć się skorygowanymi trzonowcami, ponieważ zbyt krótkie siekacze uniemożliwiały chwytanie pokarmu. Po 2 wizytach ponownie wylądowaliśmy w Warszawie...Po kilku miesiącach zaczęłam rozumieć, że aby umożliwić małemu normalne świńskie życie konieczne będzie korygowanie zębów średnio raz w miesiącu...Dodam jeszcze, że właściwie żaden z poznańskich lekarzy wet. nie próbował nawet wykonać tego zabiegu bez narkozy! Gdy im opowiadałam o korekcjach przeprowadzanych w Warszawie najzwyczajniej w świecie nie wierzyli!!! A ja nie chciałam skazywać tak małego i delikatnego organizmu na comiesięczną narkozę, która stanowi poważne obciążenie (w Poznaniu dla tak małych zwierząt nie stosuje się narkozy wziewnej). Szukałam dalej i trafiłam do kolejnego weta, który również twierdził, że z powodzeniem wykonuje korekcje u świnek (oczywiście w narkozie). Pomyślałam, że spróbuję...I jaki efekt? Powiedziano mi, że zęby były bardzo przerośnięte, że je odpowiednio skrócono itp. i że Otik powinien wytrzymać do pół roku. Niestety, po tej korekcji nie potrafił jeść! Delikatny listek bazylii obracał w ząbkach kilkanaście razy by go po chwili wypluć. Na domiar złego w wyniku nieprawidłowo podanego zastrzyku (przez jakąś młoda osobę - stażystka?) Otik miał sparaliżowaną tylną lewą łapkę. Na szczęście miałam już wtedy namiary na sklep z karmą Herbi care i zestaw strzykawek insulinówek (które, nie wiedzieć czemu, są BARDZO trudno dostępne - przynajmniej w Poznaniu). Dzięki dokarmianiu wyszliśmy z tego obronną ręką. Wtedy zrozumiałam, że żeby pomóc mojemu małemu przyjacielowi, muszę na dobre zaprzyjaźnić się z pociągiem do Warszawy...Tylko tam Otik otrzymywał fachową pomoc i uwagę lekarza, któremu nie był obojętny jego los. No i tak to trwało....do września. radziliśmy sobie z doktorem sami, bez znieczulania Otika. Przyznaję, nie był to przyjemny widok, gdy prosiak się wiercił i wyrywał, mając w pyszczku rozwieraki. Nie było przyjemnie przyglądać się temu, jak wet. pakował szczypce do małego pyszczka, podczas gdy ja musiałam mocno trzymać malca, żeby przypadkiem cążki się nie obsunęły i nie uszkodziły wnętrza pyszczka. Czasem doszło do zadraśnięcia, pojawienia się krwi, pisków i kwików, ale ostatecznie za każdym razem się udawało i w drodze powrotnej, podczas podróży pociągiem lub samochodem, prosiak wylegiwał się w transporterze pałaszując sianko. Jasne, były miesiące, kiedy 1 - 2 dni po zabiegu jadł trochę gorzej, ale wtedy dokarmiałam go strzykawkę, co uwielbiał. I tak mijały miesiące...Czasem wytrzymywał 3 tygodnie, czasem 2 miesiące...nie było reguły. Za każdym razem zaskakiwały nas nowe niespodzianki. Wyłamany siekacz czy ropień w gardle. Nigdy nie byłam na 100% pewna, jak Otik zareaguje tym razem...Ale było dobrze. Największy problem sprawiał właśnie ten ząb olbrzymi, przy którym zawsze wet. musiał się nieźle nagimnastykować. Jak już wcześniej napisałam, zębisko wrastało w gardło i naprawdę trudno było do niego dotrzeć i skorygować w taki sposób, żeby nie przeszkadzał w jedzeniu. za każdym razem była to niezła walka. Z ciekawostek - przez kilka miesięcy prosiak w ogóle nie jadł siana! Próbował, ale nie potrafił. Nie wiem, dlaczego. Żeby zrekompensować mu brak włókna, podawałam Herbi care (POLECAM!) I nagle, po ok. pół roku po prostu zaczął je wcinać! Po kilku miesiącach wydawało mi się, że panuje nad chorobą Otika. Niemal do perfekcji opanowałam system radzenia sobie w sytuacjach trudnych. Miałam zapasy strzykawek, karmy ratunkowej, dobre kontakty z wetem w Warszawie...Wszystko toczyło się swoim rytmem, a Otik dzięki tym comiesięcznym zabiegom funkcjonował prawie jak zdrowa świnka. Jasne, miał problemy z chrupaniem twardych warzyw...dlatego marchewkę czy buraka ścierałam na tarce....Suchej karmy też nie jadł, ale poza tym pałaszował wszystko z ogromnym apetytem. W połowie sierpnia wybrałam się na 2 tygodniowy urlop. Prosiak został u moich rodziców. Gdy wróciłam, był okazem zdrowia. Radosny, ruchliwy, z ogromnym apetytem....31 sierpnia (sobota)udaliśmy się tradycyjnie do warszawy na wizytę. Wszystko przebiegło bardzo sprawnie. Dr Kuba ucieszył się, że Otik tak dobrze wygląda....NIGDY bym się nie spodziewała, że był to jeden z jego ostatnich dni....Zachowywał się zupełnie normalnie. W poniedziałek zauważyłam, że jest trochę osowiały, przygnębiony...nie chciał jeść. Pomyślałam, że może przez stres, przed podróż...wcześniej to się zdarzało. Zaniepokoiło mnie jednak to, że nie miał ochoty na swoja ukochaną strzykawkę...Skubał ogórka, tymianek, pietruszkę...trochę siana...był jednak wciąż smutny...W środę wieczorem pojechałam do wet, która po raz pierwszy korygowała mu zęby...Zbadała go i wyczuła jakieś zgrubienie w przewodzie pokarmowym. Podała leki przeciwbólowe, espumisan, wymasowała brzuszek i poleciła obserwację. Czuwałam przy nim niemal całą noc (z krótkimi przerwami na sen) i ucieszyłam się, gdy widziałam, że je siano. I to całkiem sporo. Myślałam, że sytuacja wraca do normy. Rano jednak nie było lepiej. Siedział skulony w kącie klatki i właściwie na nic nie reagował. Telefon do Warszawy i decyzja o natychmiastowej wizycie. Pojechałam. podczas badania brzuszka dr Kuba potwierdził obecność "czegoś" w żołądku. Czegoś, co było na tyle duże, że nie było szans na wydobycie tego drogą inną, niż operacyjna. Zrozumiałam, że jest źle, mimo, że dr Kuba tego nie okazywał. Do końca miał nadzieję. Zaczęliśmy omawiać zabieg, ryzyko z nim związane, to, co będzie się działo po nim...Długo rozmawialiśmy. Zrozumiałam, że nie ma innego sposobu. Po pobraniu krwi wet musiał przyjąć kolejnego pacjenta, a ja zostałam sama w drugim gabinecie z Otikiem na kolanach i paczką chusteczek higienicznych....Już wtedy czułam, że widzę go po raz ostatni...Siedziałam z nim może godzinę, głaszcząc go i patrząc, jak się do mnie tuli (leki przeciwbólowe zaczęły działać)...Wszystko we mnie łkało....Chciałam tam zostać, ale musiałam dotrzeć na dworzec, zdążyć na pociąg, a rano pójść do pracy...zabieg miał się odbyć następnego dnia. Późnym wieczorem zadzwoni do mnie dr Kuba z informacją, że wyniki krwi nie są najlepsze. Wskazywały na stan zapalny wątroby....Był to kolejny powód, aby złe przeczucia mnie na dobre ogarnęły...Następnego dnia w pracy było koszmarnie. Odliczałam minuty do telefonu lek. wet (chirurg), która miała operować mojego przyjaciela. I zadzwoniła. To, co powiedziała, odebrało mi wszelką nadzieję....Okazało się, że normy parametrów wątrobowych są wielokrotnie przekroczone i takie wyniki właściwie wykluczają powodzenie zabiegu. Zabrakło mi słów....Usłyszałam, że to koniec. Postanowiłyśmy jednak spróbować i gdyby się okazało, że wnętrze przewodu pokarmowego wygląda tragicznie - zgodziłam się na eutanazję (po wcześniejszym telefonie po jakichś 10 minutach od otwarcia brzucha). Gdyby jednak był cień szansy, zabieg miał się odbyć. Mijały minuty....telefon nie dzwonił i nadzieja znów powróciła....Zadzwoniono do mnie po upływie ponad 1,5 godziny z informacja, że Otik przeżył (kilka razy trzeba było robić sztuczne oddychanie) i że jest w bardzo ciężkim stanie. A co znaleziono w żołądku??? COŚ twardego wielkości pestki od czereśni, czego nikt nie potrafił zidentyfikować. Do tego okazało się, że w wyniku obecności tajemniczej kulki doszło do bardzo silnego stanu zapalnego żołądka i wątroby. Usunięto 1/3 żołądka i śledzionę. W ogóle, to w tej chwili nie pamiętam dokładnie, co mówiła wet....nic do mnie nie docierało. Rozmowa zakończyła się tym, że będą szukać świnek do transfuzji krwi, żeby postawić malca na nogi. Powiało optymizmem...Niestety, tylko na chwilę....po po niespełna 10 minutach zadzwoniła do mnie asystentka (również lek. wet) z informacją, że Otik umiera jej na rękach...że się dusi. To było koniec. Padło pytanie o eutanazję...zgodziłam się. Tajemnica kulki została później rozwiązana. Okazało się, że był to twardy jak skała zbitek sierści!!!! Tak bardzo twardy, że rozdłubanie go stanowiło nie lada wyczyn. To on doprowadził do ruiny żołądek i wątrobę, nie dając żadnych szans na wyleczenie. Kula włosowa kojarzy się z królikami, prawda? I u nich występuje najczęściej. Ale nie tylko. U świnek jest rzadka, ale niestety również możliwa. Pytanie: skąd się wzięła??? I najbardziej prawdopodobna odpowiedź: wada zgryzu wpływała na stopień rozdrobnienia pokarmu, jego przeżucia...w wyniku połykania cząstek zbyt dużych, niedostatecznie rozdrobnionych, dochodziło do gorszej pracy żołądka. W chwilach gorszego samopoczucia, bólu, stresu zwierzak mógł wylizywać więcej sierści, niż dzieje się to w przypadku świnki zdrowej. Nie była ona usuwana na bieżąco z organizmu i kumulowała się w żołądku. Najgorsze jest to, że świniak nie okazywał tego, że dzieje się coś złego. Niestety, jest to charakterystyczne u świnek...Z relacji lekarzy wiem, że przewód pokarmowy może dosłownie "posypać się" w kilka dni! Dlatego tak ważne jest przymusowe dokarmiane zwierzaka!!!!! Żołądek nie może być pusty! Mimo, że tego pilnowałam jak oka w głowie...mimo, że Otik skubał i coś jednak zjadał, stało się najgorsze. Dlatego uczulam was! Obserwujcie swoje prosiaki i gdy tylko zauważycie coś niepokojącego, pędźcie do weta, ale nie pierwszego z brzegu, tylko specjalizującego się w leczeniu gryzoni i królików. Wiem, co mówię. Niestety miażdżąca większość lekarzy wet. ma minimalne pojęcie o leczeniu tych zwierząt. Psa można przegłodzić i nic się nie stanie. Świnka czy królik mogą przypłacić to życiem. Problemy z zębami to ciągła walka. O każdy kolejny dzień. Wiem, że są świnki, które nie chcą jeść po zabiegu, gdyż boja się bólu. Czasem oczekiwanie na poprawę może trwać całymi tygodniami! Nie poddawajcie się! Zwierzaki różnie reagują. Gdy u mnie wszystko się zaczęło, przeszukałam chyba cały internet w celu znalezienia informacji na temat problemów z zębami. Wszystkie wątki, które znalazłam kończyły się tragicznie...Przestałam więc szukać. Postanowiłam walczyć. I udało się. Udawało się przed prawie 1,5 roku....Choć wiele razy było ciężko, źle...I jeszcze jedno. Pomyślcie o badaniach kontrolnych, okresowych. Dajcie wymacać wasze prośki, zdecydujcie się na pobranie krwi, może nawet USG. No i koniecznie kontrolujcie stan uzębienia!!! U Otika problemy pojawiły się po 4 latach. Nagle. Z perspektywy czasu teraz wiem, że czasem lepiej dmuchać na zimne....Powoli dochodzę do siebie. Ale jest ciężko. Brakuje małej istotki, która krząta się po klatce, pochrumkuje....Dom jest taki pusty....
Wszystko zaczęło się nagle w marcu 2012 r. Po 4 latach beztroskiego, pozbawionego chorób i innych problemów życia Otik pewnego wieczoru zaczął się dziwnie zachowywać...Pewnie znacie charakterystyczne ruchy pyszczka, wskazujące na problemy z przeżuwaniem i połykaniem pokarmu. Wychwyciłam ten moment i 3 dni później byliśmy już umówieni na wizytę u weta. Moje podejrzenia okazały się słuszne i lek. wet. bez żadnych wątpliwości zdiagnozowała przerost trzonowców. Szybka decyzja - zabieg w znieczuleniu ogólnym. Zostawiłam małego rano i udałam się do pracy. Po kilku godzinach telefon, że wszystko poszło dobrze i że Otik wybudza się z narkozy. Odetchnęłam z ulgą, mimo, że poinformowano mnie, że problem będzie niestety wracał i konieczne będzie pojawianie się raz na 3 miesiące na wizycie kontrolnej. To nie miało wtedy większego znaczenia. Cieszyłam się, że udało się pomóc. Po powrocie do domu jednak nie było dobrze. Otik coś tam skubał, chwytał do pyszczka, próbował, ale ostatecznie nie jadł. Nie potrafił. Wychodziłam z siebie próbując coś wymyślić. Próbowałam dokarmiać, ale nie miałam karmy ratunkowej. Ratowałam się więc gerberkami marchewkowymi, rozmoczonym granulatem, który za chiny nie chciał przejść przez strzykawkę...A prosiak chudł w oczach. Pojawiły się biegunki, które na chwilę udawało mi się powstrzymywać. Ale niestety wracały. Kolejna wizyta u pani wet, która przeprowadziła zabieg i informacja, że ona nic w pyszczku nie widzi. Nie było żadnych ran, skaleczeń. Wet. rozłożyła ręce, a ja wpadłam w panikę. Nie wiem, ile dni to trwało, ale chwilami byłam pewna, że Otik nie dożyje poranka...Nie chciałam się jednak poddawać i znalazłam lekarza wet - dr. Kubę Kliszcza, który specjalizuje się w stomatologii gryzoni i królików. Szybka decyzja - urlop w pracy i wycieczka do Warszawy. Otik ważył wtedy zaledwie 600 gram! Przerażona weszłam do gabinetu, gdzie przyjął mnie przesympatyczny, oddany swojej pracy człowiek, który jednym spojrzeniem odnalazł przyczynę takiego stanu rzeczy. Okazało się, że Otik ma wyjątkowo paskudną i rzadką wadę zgryzu w postaci tzw. "zęba olbrzymiego", posiadającego rozmiary kilku zębów normalnej wielkości, który z lewej strony dosłownie wrastał w gardło. Nie został zauważony podczas korekcji przeprowadzonej w Poznaniu. Dr Kuba kilkoma sprawnymi ruchami przyciął ząb (bez usypiania zwierzaka) o powiedział, że powinno być ok. Bałam się powrotu do domu. I co się okazało? Otik po włożeniu go do klatki dosłownie rzucił się na jedzenie!!!! Sianko, płatki owsiane (podawałam mu je zamiast karmy po pojawieniu się problemów z zębami), warzywa...I tak już zostało. Wcinał, aż miło. Uprzedzono mnie, że problem niestety już pozostanie...nie było jednak wiadomo, z jaką częstotliwością konieczne będą kolejne korekcje...Prosiak błyskawicznie przybierał na wadze. Po jakichś 3 tygodniach zaczęłam zauważać pierwsze objawy przerostu...Ok, pomyślałam, trzeba to powtórzyć. Perspektywa kolejnej podróży do Warszawy jakoś specjalnie nie zachęcała, więc postanowiłam się rozejrzeć za innym weterynarzem w Poznaniu. Wybrałam starannie, ale niestety, nie najlepiej. Wet. uparcie dążył do maksymalnego skracania dolnych siekaczy (tak naprawdę nie pytając mnie o zdanie), co nie było potrzebne. Otik nie mógł cieszyć się skorygowanymi trzonowcami, ponieważ zbyt krótkie siekacze uniemożliwiały chwytanie pokarmu. Po 2 wizytach ponownie wylądowaliśmy w Warszawie...Po kilku miesiącach zaczęłam rozumieć, że aby umożliwić małemu normalne świńskie życie konieczne będzie korygowanie zębów średnio raz w miesiącu...Dodam jeszcze, że właściwie żaden z poznańskich lekarzy wet. nie próbował nawet wykonać tego zabiegu bez narkozy! Gdy im opowiadałam o korekcjach przeprowadzanych w Warszawie najzwyczajniej w świecie nie wierzyli!!! A ja nie chciałam skazywać tak małego i delikatnego organizmu na comiesięczną narkozę, która stanowi poważne obciążenie (w Poznaniu dla tak małych zwierząt nie stosuje się narkozy wziewnej). Szukałam dalej i trafiłam do kolejnego weta, który również twierdził, że z powodzeniem wykonuje korekcje u świnek (oczywiście w narkozie). Pomyślałam, że spróbuję...I jaki efekt? Powiedziano mi, że zęby były bardzo przerośnięte, że je odpowiednio skrócono itp. i że Otik powinien wytrzymać do pół roku. Niestety, po tej korekcji nie potrafił jeść! Delikatny listek bazylii obracał w ząbkach kilkanaście razy by go po chwili wypluć. Na domiar złego w wyniku nieprawidłowo podanego zastrzyku (przez jakąś młoda osobę - stażystka?) Otik miał sparaliżowaną tylną lewą łapkę. Na szczęście miałam już wtedy namiary na sklep z karmą Herbi care i zestaw strzykawek insulinówek (które, nie wiedzieć czemu, są BARDZO trudno dostępne - przynajmniej w Poznaniu). Dzięki dokarmianiu wyszliśmy z tego obronną ręką. Wtedy zrozumiałam, że żeby pomóc mojemu małemu przyjacielowi, muszę na dobre zaprzyjaźnić się z pociągiem do Warszawy...Tylko tam Otik otrzymywał fachową pomoc i uwagę lekarza, któremu nie był obojętny jego los. No i tak to trwało....do września. radziliśmy sobie z doktorem sami, bez znieczulania Otika. Przyznaję, nie był to przyjemny widok, gdy prosiak się wiercił i wyrywał, mając w pyszczku rozwieraki. Nie było przyjemnie przyglądać się temu, jak wet. pakował szczypce do małego pyszczka, podczas gdy ja musiałam mocno trzymać malca, żeby przypadkiem cążki się nie obsunęły i nie uszkodziły wnętrza pyszczka. Czasem doszło do zadraśnięcia, pojawienia się krwi, pisków i kwików, ale ostatecznie za każdym razem się udawało i w drodze powrotnej, podczas podróży pociągiem lub samochodem, prosiak wylegiwał się w transporterze pałaszując sianko. Jasne, były miesiące, kiedy 1 - 2 dni po zabiegu jadł trochę gorzej, ale wtedy dokarmiałam go strzykawkę, co uwielbiał. I tak mijały miesiące...Czasem wytrzymywał 3 tygodnie, czasem 2 miesiące...nie było reguły. Za każdym razem zaskakiwały nas nowe niespodzianki. Wyłamany siekacz czy ropień w gardle. Nigdy nie byłam na 100% pewna, jak Otik zareaguje tym razem...Ale było dobrze. Największy problem sprawiał właśnie ten ząb olbrzymi, przy którym zawsze wet. musiał się nieźle nagimnastykować. Jak już wcześniej napisałam, zębisko wrastało w gardło i naprawdę trudno było do niego dotrzeć i skorygować w taki sposób, żeby nie przeszkadzał w jedzeniu. za każdym razem była to niezła walka. Z ciekawostek - przez kilka miesięcy prosiak w ogóle nie jadł siana! Próbował, ale nie potrafił. Nie wiem, dlaczego. Żeby zrekompensować mu brak włókna, podawałam Herbi care (POLECAM!) I nagle, po ok. pół roku po prostu zaczął je wcinać! Po kilku miesiącach wydawało mi się, że panuje nad chorobą Otika. Niemal do perfekcji opanowałam system radzenia sobie w sytuacjach trudnych. Miałam zapasy strzykawek, karmy ratunkowej, dobre kontakty z wetem w Warszawie...Wszystko toczyło się swoim rytmem, a Otik dzięki tym comiesięcznym zabiegom funkcjonował prawie jak zdrowa świnka. Jasne, miał problemy z chrupaniem twardych warzyw...dlatego marchewkę czy buraka ścierałam na tarce....Suchej karmy też nie jadł, ale poza tym pałaszował wszystko z ogromnym apetytem. W połowie sierpnia wybrałam się na 2 tygodniowy urlop. Prosiak został u moich rodziców. Gdy wróciłam, był okazem zdrowia. Radosny, ruchliwy, z ogromnym apetytem....31 sierpnia (sobota)udaliśmy się tradycyjnie do warszawy na wizytę. Wszystko przebiegło bardzo sprawnie. Dr Kuba ucieszył się, że Otik tak dobrze wygląda....NIGDY bym się nie spodziewała, że był to jeden z jego ostatnich dni....Zachowywał się zupełnie normalnie. W poniedziałek zauważyłam, że jest trochę osowiały, przygnębiony...nie chciał jeść. Pomyślałam, że może przez stres, przed podróż...wcześniej to się zdarzało. Zaniepokoiło mnie jednak to, że nie miał ochoty na swoja ukochaną strzykawkę...Skubał ogórka, tymianek, pietruszkę...trochę siana...był jednak wciąż smutny...W środę wieczorem pojechałam do wet, która po raz pierwszy korygowała mu zęby...Zbadała go i wyczuła jakieś zgrubienie w przewodzie pokarmowym. Podała leki przeciwbólowe, espumisan, wymasowała brzuszek i poleciła obserwację. Czuwałam przy nim niemal całą noc (z krótkimi przerwami na sen) i ucieszyłam się, gdy widziałam, że je siano. I to całkiem sporo. Myślałam, że sytuacja wraca do normy. Rano jednak nie było lepiej. Siedział skulony w kącie klatki i właściwie na nic nie reagował. Telefon do Warszawy i decyzja o natychmiastowej wizycie. Pojechałam. podczas badania brzuszka dr Kuba potwierdził obecność "czegoś" w żołądku. Czegoś, co było na tyle duże, że nie było szans na wydobycie tego drogą inną, niż operacyjna. Zrozumiałam, że jest źle, mimo, że dr Kuba tego nie okazywał. Do końca miał nadzieję. Zaczęliśmy omawiać zabieg, ryzyko z nim związane, to, co będzie się działo po nim...Długo rozmawialiśmy. Zrozumiałam, że nie ma innego sposobu. Po pobraniu krwi wet musiał przyjąć kolejnego pacjenta, a ja zostałam sama w drugim gabinecie z Otikiem na kolanach i paczką chusteczek higienicznych....Już wtedy czułam, że widzę go po raz ostatni...Siedziałam z nim może godzinę, głaszcząc go i patrząc, jak się do mnie tuli (leki przeciwbólowe zaczęły działać)...Wszystko we mnie łkało....Chciałam tam zostać, ale musiałam dotrzeć na dworzec, zdążyć na pociąg, a rano pójść do pracy...zabieg miał się odbyć następnego dnia. Późnym wieczorem zadzwoni do mnie dr Kuba z informacją, że wyniki krwi nie są najlepsze. Wskazywały na stan zapalny wątroby....Był to kolejny powód, aby złe przeczucia mnie na dobre ogarnęły...Następnego dnia w pracy było koszmarnie. Odliczałam minuty do telefonu lek. wet (chirurg), która miała operować mojego przyjaciela. I zadzwoniła. To, co powiedziała, odebrało mi wszelką nadzieję....Okazało się, że normy parametrów wątrobowych są wielokrotnie przekroczone i takie wyniki właściwie wykluczają powodzenie zabiegu. Zabrakło mi słów....Usłyszałam, że to koniec. Postanowiłyśmy jednak spróbować i gdyby się okazało, że wnętrze przewodu pokarmowego wygląda tragicznie - zgodziłam się na eutanazję (po wcześniejszym telefonie po jakichś 10 minutach od otwarcia brzucha). Gdyby jednak był cień szansy, zabieg miał się odbyć. Mijały minuty....telefon nie dzwonił i nadzieja znów powróciła....Zadzwoniono do mnie po upływie ponad 1,5 godziny z informacja, że Otik przeżył (kilka razy trzeba było robić sztuczne oddychanie) i że jest w bardzo ciężkim stanie. A co znaleziono w żołądku??? COŚ twardego wielkości pestki od czereśni, czego nikt nie potrafił zidentyfikować. Do tego okazało się, że w wyniku obecności tajemniczej kulki doszło do bardzo silnego stanu zapalnego żołądka i wątroby. Usunięto 1/3 żołądka i śledzionę. W ogóle, to w tej chwili nie pamiętam dokładnie, co mówiła wet....nic do mnie nie docierało. Rozmowa zakończyła się tym, że będą szukać świnek do transfuzji krwi, żeby postawić malca na nogi. Powiało optymizmem...Niestety, tylko na chwilę....po po niespełna 10 minutach zadzwoniła do mnie asystentka (również lek. wet) z informacją, że Otik umiera jej na rękach...że się dusi. To było koniec. Padło pytanie o eutanazję...zgodziłam się. Tajemnica kulki została później rozwiązana. Okazało się, że był to twardy jak skała zbitek sierści!!!! Tak bardzo twardy, że rozdłubanie go stanowiło nie lada wyczyn. To on doprowadził do ruiny żołądek i wątrobę, nie dając żadnych szans na wyleczenie. Kula włosowa kojarzy się z królikami, prawda? I u nich występuje najczęściej. Ale nie tylko. U świnek jest rzadka, ale niestety również możliwa. Pytanie: skąd się wzięła??? I najbardziej prawdopodobna odpowiedź: wada zgryzu wpływała na stopień rozdrobnienia pokarmu, jego przeżucia...w wyniku połykania cząstek zbyt dużych, niedostatecznie rozdrobnionych, dochodziło do gorszej pracy żołądka. W chwilach gorszego samopoczucia, bólu, stresu zwierzak mógł wylizywać więcej sierści, niż dzieje się to w przypadku świnki zdrowej. Nie była ona usuwana na bieżąco z organizmu i kumulowała się w żołądku. Najgorsze jest to, że świniak nie okazywał tego, że dzieje się coś złego. Niestety, jest to charakterystyczne u świnek...Z relacji lekarzy wiem, że przewód pokarmowy może dosłownie "posypać się" w kilka dni! Dlatego tak ważne jest przymusowe dokarmiane zwierzaka!!!!! Żołądek nie może być pusty! Mimo, że tego pilnowałam jak oka w głowie...mimo, że Otik skubał i coś jednak zjadał, stało się najgorsze. Dlatego uczulam was! Obserwujcie swoje prosiaki i gdy tylko zauważycie coś niepokojącego, pędźcie do weta, ale nie pierwszego z brzegu, tylko specjalizującego się w leczeniu gryzoni i królików. Wiem, co mówię. Niestety miażdżąca większość lekarzy wet. ma minimalne pojęcie o leczeniu tych zwierząt. Psa można przegłodzić i nic się nie stanie. Świnka czy królik mogą przypłacić to życiem. Problemy z zębami to ciągła walka. O każdy kolejny dzień. Wiem, że są świnki, które nie chcą jeść po zabiegu, gdyż boja się bólu. Czasem oczekiwanie na poprawę może trwać całymi tygodniami! Nie poddawajcie się! Zwierzaki różnie reagują. Gdy u mnie wszystko się zaczęło, przeszukałam chyba cały internet w celu znalezienia informacji na temat problemów z zębami. Wszystkie wątki, które znalazłam kończyły się tragicznie...Przestałam więc szukać. Postanowiłam walczyć. I udało się. Udawało się przed prawie 1,5 roku....Choć wiele razy było ciężko, źle...I jeszcze jedno. Pomyślcie o badaniach kontrolnych, okresowych. Dajcie wymacać wasze prośki, zdecydujcie się na pobranie krwi, może nawet USG. No i koniecznie kontrolujcie stan uzębienia!!! U Otika problemy pojawiły się po 4 latach. Nagle. Z perspektywy czasu teraz wiem, że czasem lepiej dmuchać na zimne....Powoli dochodzę do siebie. Ale jest ciężko. Brakuje małej istotki, która krząta się po klatce, pochrumkuje....Dom jest taki pusty....