U nas wszystko się pokomplikowało
Mianowicie, Szarlotka dostała wczoraj rujki. W związku z tym chodziła po klatce, prezentowała swoje wdzięki i szukała wdzięcznego kandydata na męża. Całe to trrrr, spójrz jaka jestem trrrrrr śliczna, trrrr spowodowało, że w maluszych sercach obudzili się Poważni Mężczyźni, co absolutnie nie spodobało się Szarlocie. I tak w klatce były dwa stany: mamo tulaj mnie lub mamo spójrz jaki ze mnie samiec, oba niezmiernie irytujące Szarlotę, która szczypała maluchy po zadkach niemiłosiernie.
Więc maluchy wylądowały w osobnej klatce, dostawionej do Szarlociej klatki. Pół nocy próbowały się przebić do MAMUSI bo wiecie, tam jest MAMUSIA! I płakały, gryzły pręty i płakały dalej. Szarlota-mamusia ogranicza się do podchodzenia do klatki w celu policzenia maluchów, obwąchania ich i zajmowania się dalej własnymi sprawami. Po dobie bez karmienia ma cyce jak donice, zobaczę, jak to będzie jeszcze wyglądać jutro...
A Sznajder z żałości wielkiej za utratą mamusi/obiektu uczuć (niepotrzebne skreślić) uznał, że na złość babci odmrozi sobie uszy, czyli inaczej mówiąc spróbuje wyhodować na nosie grzyba. Został już obsmarowany przeze mnie, ale cholera wie, co z tego wyniknie...