U futer w miarę ok. U Liama ciągle walczymy z okiem i kroplami. Reszta po staremu. Jedzą, bobczą, drą paszcze.
W Sylwestra nastąpiło apogeum pierdolca u zwierzaków. Świnie miały wyrąbane na wystrzały. Oprócz Kozy, która darła się wniebogłosy na każdy huk. Pierwszy raz mam taką świnię. Na jej alarm kotki uciekały i chowały się po domu

Herkulesowi nie chciało się uciekać i chować a Julian nie wiedział o co chodzi
Rudolf na pojedyncze wystrzały reagował stresowo i za mną chodził. O północy nastąpił prawdziwy Armageddon. Toffi się wściekł bo chciał na ręce i żeby go do okna dać. To wyszliśmy z nimi przed dom. Tam zaorał pazurami teren przed ogrodzeniem

, szczekał jak szalony, chciał ganiać ludzi i łapać fajerwerki. Trzeba go pilnować dziada bo jak był mały i ktoś rzucił jakąś petardę to on aportować chciał. Połowa ludzi z ulicy myśli, że on nie słyszy. On się nadaje na psa policyjnego albo wojskowego. Niczego się menda nie boi. Rudi się trochę postresował ale nie uciekał. Potem dołączył do Toffeckiego i też szczekał, machał ogonem. Potem mi w domu do 2-giej w piłkę grali, tacy byli nakręceni.
Dzisiaj byłam z nimi na spacerku, na szczęście na ogrodzonym terenie, bo ktoś jeszcze się ocknął i rzucił petardę. Toffi oczywiście jak strzała pognał w tamtą stronę. Już miałam zawał, żeby w pyszczek nic nie wziął.
