Wizyta u weterynarza odbyta.
Trochę się działo. Przede wszystkim czekałam od 19:30 do 20:30 na wejście do gabinetu.
Pani Kasia się nimi zachwyciła, że takie piękne. A wiadomo komu to zawdzięczamy.
Ząbki w porządku, futerko i skóra w porządku. Zostałam przepytana jak je karmie. Moje wyjaśnienia się spodobały.
Bobki poszły do badania na pasożyty (jeszcze raz dziękuję za radę). Dziewczyny były bardzo grzeczne jak na taki stres.
Ostatecznie wykryto, że Amalka ma jakieś szmerki w sercu. Prawdopodobnie trzeba jej będzie zrobić echo serca, ale najpierw czekamy na wynik badania kału.
Poza tym mam patrzeć czy Amala je, bo jest podejrzenie, że Aloki jej nie dopuszcza do paśniczka. Wg mnie ona je troszkę mniej ale karmiona owsem z ręki pochłania duże ilości. Obie są na ten owies napalone. Muszę znowu zasiać.
Postaram się Amalę trochę z ręki dokarmiać ale to jest trudne bo Aloki jest bardzo zazdrosna.
Na koniec odbyło się zbiorowe obcinanie pazurków i tu popisał się mój jeż. Ja myślałam, że one mają jakieś swoje sposoby ale okazało się, ze nie za bardzo.
Pani weterynarz bardzo się starała. Z moją pomocą udało się obciąć pazurki z jednej łapki. Potem nastąpiło tornado zwane Wakuś. Przetoczyło się po Pani weterynarz i trzy pary rękawiczek nie pomogły. Gryzł jak opętany. Postanowiłam więc dzielnie wziąć to na siebie i oczywiście oberwałam. Dwa fascynujące kły wbiły mi w palec do krwi.
Potem przyszła druga Pani w bojowych rękawicach a Wako zbił się w kulę i tyle go widzieli. Po kilku próbach, gdy już wszystkim nam było gorąco podjęłam decyzję, ze kończymy te tortury. Wzięłam Wakusia w ręce bez rękawiczek i zapakowałam do domku. A w domu Wako kazał się puścić po pokoju po tych torturach i jakby mówił a widzisz trza było mnie nie brać. Boli palec ... a masz za swoje.
I tak przed 22 wróciliśmy z podróży. Cóż z Wakusiem będę musiała sobie poradzić sama. I tak go kocham.
