Nie wiem, jak to napisać, ale to takiego hardokru jeszcze nie przerabialam.
Wczoraj odebrałam chłopców o 22, dr Judyta powiedziała, że woli, żeby był w nocy u mnie, bo jest zagrożenie życia i gdyby się pogorszyło, to trzeba w nocy do Multiwetu... Więc siedziałam z Jantarem w rękach od 23 do 1.30, masując go i podsuwając jakieś rzadkie papki, wydawało się, że jest miększy, a cały czas się w tym brzuchu bulbiło.
Rano niestety znowu twardy balon po obu bokach.
Zawiozłam, zostawiłam i pobiegłam do pracy.
ok. 17.30 zadzwoniła zdenerwowana dr Kasia, mówiąc, że musi go w trybie magłym otworzyć, bo jest tak zgazowany, że nie da rady i jeśli sie tego nie zrobi, to nie ma szans.
Kiedy juz zaczynałam odfruwać ze zdenerwowania, zadzwoniła powtórnie - że już jest po zabiegu. Dr zrobiła mu trzy dziurki w tych zgazowanych jelitach, wypuściła powietrze i zaszyła. Kiedy dzwoniła - był wybudzony, odzyskiwał temperaturę i stał na nogach.
Co dalej? Czekam na wiadomość.
Dlaczego z dwóch świniów, którzy jedzą to samo, dostają takie same leki i probiotyk, jeden jest zdrowy, a drugi prawie odchodzi z powodu wzdęcia - tego nie wie nikt...
