Stafcia po śmierci Radzi jakaś się osowiała zrobiła. Myślałam, że to z tęsknoty. Po trzech dniach pomyślałam,że coś chyba nie tak jest i zajrzałam w zęby. Siekacze były starte na skos. Pojechałam z nią do weta ( przy okazji na kontrolę cyst z Pierrette) i okazało się, że na dodatek Stefcia na guza na brzuszku. Był niedaleko sutka i bez odpowiedniego macania nie było go widać. Umówiłam się na zabieg skorygowania zębów i wycięcie guza. Kiedy pojechałam po Stefkę wieczorem pan Krzysiek ( uwielbiam faceta - znaczy jako weta, żeby nie było) powiedział, że lepiej ją zostawić i odebrać jutro. Było zimno na dworze a mała po narkozie i jeszcze nie do końca przytomna była. Pani Asia z rejestracji (wielbicielka świnek, mimo, że ma alergię) powiedziała, że małą się zajmie. Wszystko mi pan Krzysiek wyjaśnił, że trzonowce Stefka ma ok, nie ma ran na policzkach i że w sumie żadnych oznak skąd problem z zębami. Stawy też miała ok, uszy ok. A myślałam, że może ją ucho boli bo lekko krzywo główkę miała.
Rano zadzwoniłam z pracy bo siedziałam jak na szpilkach. Pani Asia powiedziała, że Stefcia cos tam poskubała, zjadła ogórka itd. i oddała słuchawkę wetce, pani Kasi. Kasia mi o wycinaniu guza, że był strasznie unerwiony i w ogóle ciężko było bo mocne krwawienie itd. no i że Stefcia nie bobczyła

i nie sikała. Już się zmartwiłam a tu słyszę z tyłu głos pani Asi, że rano były i bobki i siku tylko ona już posprzątać zdążyła

Stefka jak królowa tam żyła heheh
Jak przyjechałam po Stefanię to od razu mi tego guza pokazała pani Kasia. Przypominał mi mózg. Taki był pofałdowany i miał sporo naczyń krwionośnych. Tego samego dnia co Stefcia, operację miał inny prosiaczek. Jego guz był gładki jak piłeczka.
Mój czarny diabełek dostał leki i listę co jak dawać i wrócił do domu. Szczerze to nie wyglądała najlepiej. Nie bardzo chciała jeść, bobczyć. Pomyślałam, że jej kołnierz przeszkadza i na drugi dzień go zdjęłam. TŻ był akurat na zwolnieniu w domu to miał misję obserwowania Stefki czy nie gmera przy szwie. Wierzyłam, że Stefka mądra jest to nie ruszy. No jakby to Kreska była to bym w życiu nie zdjęła

bo to diabeł wcielony. Stefcia była papką dokarmiana bo sama za wiele nie jadła. A jak zaczęła to zęby dalej pod kątem się ścierały. W domu jak u narkomanów było. Pełno strzykawek i ampułek heheheh. W niedzielę o 7 rano zbudziłam TŻa i wysłałam z kolejną misją do apteki na inne osiedle

bo Stefcia coś brzuszek miała wzdęty. Kupił Espumisan dla dzieciaczków. Po tym się bobki pojawiły. Stefcia biedna nie widzi ale dość szybko się zaczęła poruszać po nowej klatce. Bo musiała na czas rekonwalescencji sama mieszkać. Na czas karmienia jej Kreskę podrzucałam, żeby konkurencja była. Na ściągnięciu szwów był przegląd prosiaka i wyszło, że jakiś krwiaczek się musiał zrobić pod skórą.
Już normalnie od zmysłów odchodziłam tak się martwiłam. Do tego szczurka jedna dostała wylewu, ratowaliśmy, wet, zastrzyki i .... nie dało rady

Mąż poszedł z Fazą [*], żeby pomóc jej odejść.
30 września jechałam z tymczasem Stasiem na badanie krwi i zabrałam też Stefkę na kontrolę bo stał się cud jakiś i zęby się wyprostowały! Krwiaczek masowałam i się wchłonął. Stefka była jak okaz zdrowia

Przy okazji jej biednych oczek musiałam wygłosić prawie referat skąd ją mam, czemu nie widzi itd.
Teraz mała mieszka już z koleżankami. Kreska coś jej dokucza i jak tak dalej pójdzie to lota dostanie

ze wspólnej klatki. Za to Meg bardzo się do Stefci zbliżyła. Normalnie jak Meg jest w pobliżu Stefci to Kreska nawet nie podejdzie.
Ehhh ile to z nimi problemu ale jak ich nie kochać. Ale się rozpisałam

Stefcia
