Liczi o chorobie zdążył całkowicie zapomnieć. Lemon zdrowotnie zaszalał na całego.

Czepiałam się już wszystkiego i niczego, bo on taki "nie taki" i już! Lemonek jeszcze na kuracji, ale zdrowieje. Za to sam prosiak jest jak nowy! Fachowcy z Ogonka naprawili zwierza: chłopak żre jak świnia, kwika, żebrze, biega, skacze... Nie poznaję go wcale!
Liczi zaglądał do rekonwalescenta przez pręty. Dwie takie sieroty samotne... Plany łączeń z innymi samczykami upadły z przyczyn prozaicznych - czekaliśmy na wynik wymazu u Lemona, obaj byli kamraci chorowali najprawdopodobniej z tego samego powodu, leczenie się mocno przeciągnęło. Żal mi się zrobiło tych chyba jednak "braciszków", bo podobni do siebie. Puściłam ich na wybieg, przez płot, ale kontakt mieli. Zero agresji, w sumie zainteresowanie wzajemne w ogóle mierne. Otworzyłam furteczkę. Obwąchali się. Lemon (!!!) coś tam pyszczył, Liczi pocykał dla przyzwoitości zębiszczami i obaj zabrali się do konsumpcji siennej góry, która pojawiła się na środku w trakcie wymiany zdań.
Siedzą razem w klatce już niemal dwa tygodnie. Zadek Lemona cały, Liczi - pełna kultura, zero chamstwa i nachalnej adoracji. Nie, żeby miłość, ale spokój, tolerancja - owszem.
Najwyraźniej obaj byli nieco niezdrowi na rozumie, a któryś ze specyfików wdrożonych w trakcie leczenia problem rozwiązał. Mam nadzieję, że im ta zgoda zostanie na stałe.

Dobre chwile są jak wisienki na torcie...